Nazywam się Catalina Francesca Morreno. Mieszkam w Hiszpanii od urodzenia i nie wyobrażam sobie przeprowadzki do innego państwa. Spędziłam tam najpiękniejsze chwile w moim życiu i nie zamierzałam tego zmienić za żadne skarby.
Urodziłam się w Madrycie, gdzie powróciłam na studia, ale w wieku ośmiu lat przeprowadziłam się z rodziną do Barcelony. Takie wyrwanie z doczesnego życia było dla mnie piorunującym doświadczeniem i przez wiele tygodni błagałam rodziców o powrót do dawnych przyjaciół. Tata kupił dom w spokojnej dzielnicy, w której wszyscy sąsiedzi bardzo dobrze się znali i posadził przysłowiowe drzewo. Mama urządziła wnętrze według swoich upodobań i przyjmowała na zmianę sąsiadki, które ciekawe „świeżego mięsa” nachodziły nas o różnych porach dnia, a nawet i nocy.
Już pierwszego dnia szkoły poznałam, a raczej zostałam napadnięta przez nowego kolegę, który już po kilku godzinach znajomości stał się moim przyjacielem. Miał na imię Gerard, mieszkał tuż za ogrodzeniem na lewo od mojego domu, był rok starszy ode mnie, ale to nie przeszkadzało mi w tym, że wygrywałam z nim każdą walkę (nawet na pięści). Miał dwóch najlepszych przyjaciół, z którymi spędzał cały swój wolny czas: Cesca i Sergio, którzy nie pałali do mnie szczególną sympatią. Zwłaszcza ten drugi, z którym wylądowałam w jednej klasie. Od samego początku dawał mi popalić, a fakt że mieszkał dokładnie naprzeciwko mojego domu wcale nie działał na moją korzyść. Na jego zresztą też nie, bo wolałby na pewno rano idąc do szkoły widzieć kogoś zupełnie innego. Miałam tylko osiem lat i nie rozumiałam, dlaczego chłopiec o przeraźliwie brązowych oczach rzuca we mnie kamieniami. Byłam tylko dzieciakiem i tak naprawdę jeżeli patrzę na to z perspektywy lat to kradłam Gerarda tylko dla siebie. Nie, absolutnie nie podobał mi się z wyglądu: widzieliście jego fryzurę z tamtych lat? (no właśnie!), Jego charakter i ogromne serce sprawiały, że chciałam z nim jak najwięcej przebywać. Jeśli chodzi o Cesca to miałam z nim kontakt na tyle dobry, że jako starszy o rok kolega pomagał mi w zadaniach. Polubiłam go od razu, ale potrzebowaliśmy sporo czasu żeby się do siebie przekonać. Zwłaszcza on do mnie.
Piłka nożna była całym światem dla chłopców, którzy nie wyobrażali sobie życia bez niej. Jako, że byłam dziewczyną nie miałam wstępu na boisko, mogłam jedynie im kibicować i opatrywać im siniaki, które sobie nabijali. To chyba był zalążek mojej pielęgniarskiej kariery i już w latach dziecięcych robiłam opatrunki jak zawodowiec. Kierunek studiów jaki wybrałam to oczywiście pielęgniarstwo na Universidad Complutense de Madrid. Miałam sporo zachodu, żeby się tam dostać, bo chętnych było mnóstwo, ale szczęśliwie udało się. Odbywałam praktyki w Hospital La Moraleja przez sześć miesięcy po zakończeniu studiów, ale kiedy dowiedziałam się, że Hospital del Mar w Barcelonie poszukuje pielęgniarki na pełen etat od razu wysłałam tam swoje CV. Jakiś wewnętrzny głos kazał mi ubiegać się o tą pracę i kiedy pomyślnie przeszłam rozmowę kwalifikacyjną dostając propozycję pracy nie wahałam się ani sekundy. Miałam rozpocząć ją 15 kwietnia i do tej pory musiałam uporządkować swoje życie w Madrycie (rym nie był celowy). Wynajęłam kawalerkę niedaleko szpitala w starej kamienicy ze swoim specyficznym klimatem. Rodzice pomogli przewieść moje rzeczy i byli trochę smutni, że nie chciałam zamieszkać z nim w domu rodzinnym. Usamodzielniłam się na tyle, że nie potrzebowałam ich finansowej potrzeby i takie życie mi właśnie odpowiadało.
Pensja ze szpitala nie była… przytłaczająca, więc musiałam szukać dodatkowej pracy, aby utrzymać się w Barcelonie. Zatrudniłam się w klubie piłkarskim Barcelona FC, w której miałam dołączyć do medycznej obsługi. Nie była to praca, w której musiałam siedzieć przez cały dzień. Głównie miałam za zadanie przeprowadzać rutynowe badania piłkarzom, robić różnego rodzaju opatrunki i gdyby coś działo się poważnego, natychmiast wysyłać do dyżurującego lekarza na Camp Nou. Umiejętnie dzieliłam czas pomiędzy dwoma etatami, które nie obciążały mnie aż tak jak na początku myślałam i w tygodniu mogłam wygospodarować nawet dzień wolny. Wiem, że łatwo jest mówić gdy przepracowało się zaledwie dwa dni i to jeszcze gdy większość piłkarzy rozjechało się na zgrupowania do swoich kadr reprezentacyjnych.
Nie ukrywam, że liczyłam na to, że znów spotkam swoich dawnych przyjaciół, w szczególności Gerarda z którym ostatnimi czasy nie miałam praktycznie w ogóle kontaktu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz