23 lipca 2012

Chapter 1

Cieszyłam się, że chłopcy wyjechali na zgrupowanie akurat wtedy kiedy ja zaczynałam pracę. Mogłam się skupić na podłapaniu rytmu pracy na stadionie i nie musiałam się stresować ich obecnością. Przed południem trenowali chłopcy z Barcelony B, a ja dyżurowałam po południu, dlatego ich już nie zastawałam. Na Camp Nou było cicho do tego stopnia, że słychać było jedynie co chwilę chrząknięcia dochodzące z biur administracji, które znajdowały się na drugim końcu długiego korytarza! Wiedziałam, że będę jeszcze za tym spokojem tęsknić.
Praca w szpitalu nie była ciężka. Zajmowałam się głównie robieniem zastrzyków, opatrunków i roznoszeniem tabletek pacjentom. Siostra przełożona chciała mnie przez jakiś czas sprawdzać, żebym później mogła zajmować się czymś o wiele poważniejszym.
Czwartego dnia po przyjeździe rozpakowałam swoje rzeczy w mieszkaniu. Kilka kartonowych pudeł opróżniłam bardzo szybko, ale największy problem miałam z ubraniami, bo wciąż nie przywieziono mi mojej szafy, którą zamówił mój tata w moim imieniu.
- Na pewno zamówiłeś tą szafę?
- Mówię Ci już setny raz, że tak! Jeżeli do jutra jej nie przywiozą to pojadę tam i zrobię awanturę. A teraz się uspokój. – podniesiony głos taty od razu postawił mnie na baczność. – Jadłaś coś?
- Tato, jestem już dużą dziewczynką i potrafię zadbać o siebie. Wiem, że mama Cię nasłała, żebyś sprawdził czy daję sobie radę. – zmrużyłam oczy. – Mam rację?
- Wiesz jaka ona jest. Martwi się o Ciebie i cieszy, że znów jesteś w Barcelonie.
- A co u sąsiadów?
- Śmiejemy się, że mieszkamy na osiedlu dla staruchów, bo cała młodzież się wyprowadziła i zostali tylko rodzice.
- Wszyscy się wyprowadzili? Co Ty gadasz.
- Naprawdę. Geri i Serio kupili mieszkania gdzieś koło Camp Nou, a Cesc jest w Londynie. Pique mi mówił, że mają go ściągnąć już niedługo.
- Znowu cała trójka będzie razem.
- Czwórka. – poprawił mnie. – Przecież Ty też wróciłaś.
- Nie mogę się doczekać kiedy ich wreszcie zobaczę. Kilka razy rozmawiałam z Gerim w Madrycie, ale to nie to samo co kiedyś.
- Zżyliście się ze sobą, bo w końcu chodziliście do tej samej szkoły aż do matury. Jak wyjechałaś na studia, Gerard ciągle mnie namawiał, żebym Cię ściągnął z powrotem. Ale cóż ja mogłem zrobić? – zaśmiał się serdecznie. – Dobra, lecę do domu. Muszę się zastanowić czy zrobiłem wszystko co kazała mi mama: uzupełniłem zawartość Twojej lodówki, poskręcałem meble, wyniosłem śmieci… Wszystko?
- Wszystko, wszystko. Dziękuję Ci za pomoc. – uścisnęłam go mocno.
- W niedzielę masz przyjść do nas na obiad, obowiązkowo.
- Chyba nie dam rady, bo mam dyżur w szpitalu. Ale na pewno do was zajrzę jak znajdę czas. – jeżeli chodzi o takie wytłumaczenie to tata był całkowicie usatysfakcjonowany i nie dopytywał o więcej. Mama zapewne  wypytałaby mnie o wszystkie szczegóły i nie wyszłaby nim nie opowiedziałabym jej o szczegółowym planie następnego dnia. Byłam zdziwiona, że nie przyjechała razem z tatą. Zapewne to jeszcze nadrobi nieraz.
*
Niedzielny dyżur rozpoczął się o godzinie siódmej rano i miał zakończyć się o drugiej. Później do siódmej miałam siedzieć na Camp Nou, gdzie piłkarze, którzy wrócili wczoraj wieczorem mieli rozpocząć trening.
- Panie doktorze, pacjent z dwójki źle się poczuł. Podałam mu tabletki, które pan kazał.
Doktor Marcelo Muñez dołączył do szpitala tego samego dnia co ja. Od razu złapaliśmy ze sobą dobry kontakt. Był ode mnie o pięć lat starszy i raczej traktowałam go jak starszego brata, niż obiekt westchnień. A było do czego wzdychać!
- Catalina, ile razy mam Ci powtarzać, żebyś zwracała się do mnie po imieniu? – miał przeraźliwie niebieskie oczy jak na rodowitego Hiszpana o blond czuprynie, która dodawała mu uroku. „Catalina” to według mnie najbrzydsze imię świata. Mój tata urodził się w Barcelonie i chciał to uczcić nazwaniem swojego jedynego dziecka w sposób najbardziej przypominający „Cataluña”. No cóż zgadzał się tylko pierwszy  człon: „Cata”.
- Dobrze, Marcelo. Zajrzysz do tego pacjenta?
- Ależ naturalnie. – uśmiechnął się do mnie i zniknął za drzwiami do pokoju numer 2. Ogólnie rzecz biorąc zespół medyczny był całkiem w porządku, ale oczywiście zdarzały się wyjątki tak jak w każdej pracy. U mnie naczelną jędzą była Juana, która miała dyżury na oiomie. Już pierwszego dnia zaszła mi za skórę, kiedy poskarżyła się siostrze przełożonej, że rozmawiam przez telefon w czasie pracy. Dacie wiarę?!
- Pacjent już czuje się lepiej. – Marcelo wyszedł na korytarz ze stetoskopem zawieszonym na szyi. – O której wychodzisz?
- O drugiej. Potem lecę na Camp Nou. – lekarz skrzywił się na samą myśl. – No co? Nie jesteś za Barceloną? – spojrzałam na niego zszokowana.
- No właśnie wolę Real…
- I mieszkasz w Barcelonie? Pogięło Cię? – zaśmiałam się.
- Tak się złożyło. A Tobie harówa w szpitalu nie wystarcza? Musisz się jeszcze męczyć na stadionie?
- Dorabiam sobie, ale to nie jest wcale ciężka praca. Mam tylko doglądać czy życiu piłkarzy nie zagraża niebezpieczeństwo.
- A i zatrudniłaś się jako ochroniarz? – szturchnęłam go w ramię co zaciekawiło pacjenta przechodzącego obok nas.
- Jestem tam pielęgniarką, ośle. – poczekałam aż pacjent przejdzie. – Ochroniarz? Też mi coś…
- Powiedziałaś, że strzeżesz życia piłkarzy, więc z tego taki wniosek. Musisz chodzić na mecze?
- Wiesz dopiero od tygodnia tam pracuję i nie miałam jeszcze okazji poznać piłkarzy, bo byli na zgrupowaniu i wczoraj wieczorem wrócili.
- O, to  dziś będziesz miała okazję się im zaprezentować w całej okazałości!
- Mam tam znajomych, więc nie będzie tak źle.
*
- Słyszałem, że mamy nową pielęgniarkę. Podobno to niezła foczka. – długą ciszę podczas treningu przerwał Dani Alves, który zaciekawił swoich kolegów swoimi słowami.
- Jeżeli to prawda to coś podejrzewam, że będę miał wyjątkowo często kontuzje! – zaśmiał się Messi.
- Ty lepiej trenuj, a nie myśl o zalotach. – na murawę wszedł Pep Guardiola. Skarcił wzrokiem piłkarzy, którzy jak na znak zaczęli robić rozgrzewkę.
- Josue Morreno powiedział mojej mamie, że Catalina zatrudniła się u nas w klubie. – Gerard podbiegł do Sergio, który opierał się o bramkę. – To o niej mówił Dani.
- Serio? Myślałem, że już nie wróci do Barcelony. – zdziwił się piłkarz rozciągając lewą nogę.
- Skończyła studia i wróciła. Podobno wynajęła mieszkanie niedaleko i pracuje w szpitalu de Mar.
- Mówisz mi to jakby miało mnie to jakoś zainteresować, a tak nie jest i nie będzie. – odburknął Busquets. – Jak dla mnie, Catalina mogłaby w ogóle nie wracać z Madrytu.
- Co ona Ci takiego zrobiła? Odkąd pamiętam zawsze masz do niej jakieś „ale”.
- Nigdy jej nie lubiłem i nie widzę potrzeby, żeby to miało się wkrótce zmienić.
- Cate jest dla mnie jak rodzona siostra, a Ty jak brat. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego się tak bardzo nie lubicie. Możesz mnie oświecić?
- Działała mi na nerwy i podejrzewam, że dalej tak będzie. – odpowiedział elokwentnie Sergio.
- Wracajcie do rozgrzewki! – krzyknął Pep, który zauważył dwójkę piłkarzy obijających się obok bramki. Obaj zerwali się z miejsca i podbiegli do pozostałych kolegów, którzy rozpoczynali pomiędzy sobą mecz.
*
- Jak się dziś czujesz, Santi? – weszłam do sali, w której leżał dziesięcioletni chłopiec z bardzo poważnie złamaną nogą, którą „zdobił” spory gips. Samochód potrącił go kiedy przechodził na pasach, a kierowca zbiegł. Jakież to oczywiste.
- Nawet ok. – przewrócił kilka stron kolorowej gazety nie podnosząc z nad niej wzroku.
- Na pewno? – spojrzałam na niego spod byka. Położyłam dłoń na jego czole by sprawdzić czy nie ma podniesionej temperatury. – Oglądałeś powtórkę meczu?
- No jasne, że tak! Nie mogłem tego opuścić! – przedwczoraj po południu leciał bardzo ważny mecz dla Santiego. Reprezentacja Hiszpanii grała z reprezentacją Włoch. Chłopiec nie mógł go obejrzeć, bo przez wiele godzin robiono mu różne badania. Poprosił mnie bym nagrała mu ten mecz, a ja nie mogłam mu odmówić. Nie wiadomo było czy operacja kolana, którą ma przejść w przyszłym tygodniu się powiedzie i czy kiedyś znów będzie mógł grać w piłkę. – Mówię Ci… myślałem, że umrę jak zobaczyłem, że Torres strzelił gola! I w dodatku w tak pięknym stylu! Widziałaś?
- Tak, tak. Piękny gol. – poprawiłam mu poduszkę. – Muszę lecieć, Santi. Przyjdę do Ciebie jutro i opowiesz mi o dzisiejszym meczu.
- Jakim meczu? – zaciekawił się od razu.
- Chelsea gra z Liverpoolem. – wykrzyknął, że śmiertelnie o tym zapomniał i że musi go koniecznie obejrzeć. Pożegnałam się z nim przybiciem „piątki”.
Dyżur zakończyłam równo o drugiej po południu. Przebrałam się w swoje ubrania i pobiegłam na metro, żeby się nie spóźnić i dojechać na czas pod Camp Nou.
Wbiegłam do pokoju socjalnego tuż za gabinetem dyżurującego lekarza i wrzuciłam swoją torebkę do swojej szafki. Przypięłam identyfikator do bluzki i pukając wcześniej weszłam do gabinetu dr Daniela Medina.
- Catalina, dobrze że jesteś.
- Stało się coś? – podeszłam do jego biurka, które mieściło się na drugim końcu pokoju.
- Pique przetarł sobie kolano i czeka u Ciebie w gabinecie. Zdezynfekuj, zabandażuj i kopnij go w tyłek, żeby wracał na trening. – przytaknęłam z uśmiechem i wyszłam kierując się do mojego „biura”. Nie wiem czy można go nazwać gabinetem czy raczej pokojem higienistki szkolnej. Tak czy siak był moją własnością na czas pracy.
- Catalina! – usłyszałam wrzask tuż po tym jak otworzyłam delikatnie drzwi i spojrzałam do środka. Na kozetce pod ścianą leżał piłkarz, który zauważając mnie podniósł się gwałtownie i uderzył w lampę stojącą tuż przy łóżku. Osunął się na nie z powrotem trzymając dłońmi kurczowo za czoło.
- Gerard, coś Ty narobił?! – podbiegłam do niego najszybciej jak tylko mogłam. Spojrzałam w oczy czy nie ma jakiś zaburzeń po tym wstrząsie. – Jak się czujesz?
- To tylko lampa… - mruknął niezadowolony. Podniósł się powoli i objął mnie swoimi silnymi ramionami. – Tęskniłem za Tobą, mała.
- Ja za Tobą też. – odsunęłam go od siebie i spojrzałam na jego rozcięte czoło niczym znamię Harrego Pottera. – Pięknie… przeze mnie masz błyskawicę na czole.
- C-c-c-o? – krzyknął łapiąc się za bolące miejsce.
- Bierz te brudne paluchy, bo wda się zakażenie. – delikatnie obmyłam mu małą ranę i przykleiłam plaster. – Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- Jeszcze kolano. – pokazał mi nogę, która była w nieco gorszym stanie niż głowa. Skrzepnięta krew przyschła do kolana, więc pierwsze co musiałam zrobić to przemyć ranę wodą. Odkaziłam je i owinęłam bandażem.
- Jak się czujesz? – spojrzałam na niego trochę zaniepokojona jego dziwnym wyrazem twarzy.
- Jak mnie odprowadzisz na boisko i będziesz mnie trzymać za rękę przed kolegami, to będę się czuć wyśmienicie. – zaśmiał się na co dostał ode mnie pięścią w ramię.
- Cały Ty. Chodź… - pociągnęłam go za łokieć do wyjścia. Mogłam go kopnąć w tyłek tak jak polecił mi to doktor Medina, ale stwierdziłam że w jego towarzystwie lepiej mi będzie poznać piłkarzy. Gdybym była sama to czułabym się zapewne zawstydzona, a tak to mam swojego kozła ofiarnego przy sobie.
Wyszłam z tunelu zaraz za Gerardem, który kuśtykając na jedną nogę wszedł na murawę.
- To moja dziewczyna i macie się od niej trzymać z daleka! – pociągnął mnie za łokieć za sobą. Czułam, że wszystkie pary oczu były skierowane właśnie na mnie, a to naprawdę mnie onieśmieliło.
- Spadaj, Pique. To nie Twoja dziewczyna, bo jest za ładna. – tanecznym krokiem podszedł do nas niewysoki facet o ciemnej karnacji. – Jestem Dani. Dani Alves.
- Boże… podryw na Bonda już dawno nie jest w modzie! – zaśmiał się Pique na co reszta kolegów zawtórowała tym samym.
- Miło mi Cię poznać, jestem Catalina Morreno. – podałam mu rękę, którą szarmancki piłkarz od razu pocałował.
- Od dziś będę mieć częste kontuzje.
- Lepiej nie, bo moje zastrzyki są bardzo bolesne.
- Ostra, lubię takie. – zmrużył oczy i posłał mi buziaka. Nim się spostrzegłam biegł do rozciągających się kolegów.
- Dobra ja wracam do gabinetu. Miłego treningu. – odwróciłam się na pięcie i zaczęłam schodzić po schodkach w dół kiedy usłyszałam głos trenera.
- Catalina! Zostań lepiej tutaj, bo czuję że Pique zaraz coś wymyśli, a nie pozwolimy na to, żebyś biegała tam i z powrotem. Usiądź na ławce i jeżeli któryś będzie Ci się naprzykrzać to od razu mnie wołaj. – od razu go polubiłam. Miał bardzo przyjazny wyraz twarzy i szczery uśmiech, który od razu przemawiał na jego korzyść.
Usiadłam w jednym z wygodnych foteli dla piłkarzy rezerwowych i obserwowałam poczynania chłopców, którzy bawili się świetnie.
Musiałam wytężyć wzrok, żeby dostrzec Sergio, który rozciągał się z drugiej strony boiska. Nie zmienił się w ogóle odkąd go ostatni raz widziałam. Te same włosy postawione w niesfornego irokeza, głupkowate uśmieszki i zezujący wzrok. Taki sam cwaniak jak zawsze.
Pique podbiegał do mnie co chwilę skarżąc się na przeróżne dolegliwości. Pep zaciągał go siłą na boisko, ale on i tak wracał.
- O której dziś kończysz? – krzyknął z drugiego końca boiska. Nie czułam potrzeby dzielenia się tą informacją z wszystkimi piłkarzami i trenerami, więc nie odpowiedziałam nic na jego zaczepki. Kiedy trening dobiegał końca podszedł do mnie Pique z zatrwożoną  miną. – Wpadniemy dziś do Ciebie obczaić Twoje nowe mieszkanko. Podaj mi adres.
- Yy… - jęknęłam niezadowolona. – Z kim?
- Zobaczysz. – uśmiechnął się tak serdecznie, że nie miałam jakichkolwiek powodów, żeby pytać o więcej. Podałam mu adres i z delikatnym uśmiechem opuściłam boisko zaraz po krzyczących piłkarzach, który skierowali się do szatni. Zdałam raport doktorowi, że nic poważnego się nie stało i zaledwie kilka razy musiałam opatrywać chłopców. Odpięłam identyfikator, który zamknęłam w swojej szafce i zarzuciłam na siebie żakiet, który zdjęłam zaraz po przyjściu. Złapałam torebkę i pospiesznie wyszłam kierujący się do głównego wyjścia. Na zewnątrz roiło się od fotoreporterów, bo wyczuli moment kiedy piłkarze kończą trening i chcieli im zrobić jakieś „soczyste” zdjęcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz